środa, 28 marca 2012

Wewnątrz: Gość znad sufitu

"W nocy, gdy cały dom już śpi,
Stukostrachy, Stukostrachy stukają do drzwi.
Chciałbym stąd uciec, lecz boję się,
że Stukostrach zabierze mnie."
                                  Stephen King "Stukostrachy"

   Będąc chorym, kilka dni temu zapisałem jakoś dwie strony tekstu do Wewnątrz. To niesamowite, tym bardziej, że jeszcze niedawno zwierzałem się koleżance, że nie mogę wyjść z fabularnego kąta. Nie dość, że udało się dociągnąć ten problematyczny rozdział do końca (no... jeszcze trzy akapity), to doskonale wiem, jak napisać kolejny i jeszcze jeden, i wreszcie podjąłem decyzję o zakończeniu, które mimo, że jest już napisane, to jeszcze nie do końca się uformowało - zapewne będę nad nim siedział jeszcze nie jeden wieczór. Tymczasem zapraszam cię do przeczytania nowego fragmentu.

Picture by Arkadia 


~~ ~~ ~~
   Kilka nocy później Wojtek leżał na wielkim materacu swojego łóżka zanurzony w głębokim śnie. Otwarte okno wpuszczało do wnętrza pokoju przyjemne chłodne powietrze. Bezchmurne niebo prezentowało ostatnio bardzo wyraźnie ogrom migocących gwiazd, które rozświetlały ziemię srebrzystym blaskiem. Pokój skryty był w półmroku i wszelkie dotąd znane rzeczy przeistaczały się w złowrogie owoce bujnej wyobraźni dziecka. Każdy dźwięk, który za dnia byłby wytłumaczalny, nocą stawał się dręczącymi marami niczym z koszmarnego snu.
   Naturalnie, aby paranoiczny strach ogarnął człowieka, nie musiał on być dzieckiem. Ten niewytłumaczalny lęk przed ciemnością mógł dopaść dosłownie każdego. Wojtek zapomniał już od dręczących go strachach i spał spokojnie, bez stresu, niczym niemowlę w objęciach rodzica. Cóż bowiem mogło mu się stać? Wcześniej dręczyły go sny i – jak sądził – halucynacje spowodowane przemęczeniem. Na jawie zawsze był bezpieczny, a teraz spał tak głęboko, że żadne potwory nie mogły się do niego dobrać.
   Niecałą godzinę później zbudziła go rozpaczliwie skrzypiąca okiennica. Usiadł i ze wściekłością spojrzał na okno. Przez głowę przeleciało mu bluźnierstwo, ale z ust uleciało jedynie skrzekliwe warknięcie. Opuścił stopy na puszystej wykładzinie, a fala kojącej przyjemności zmyła z jego twarzy negatywne napięcie. Pomyślał, że mógłby teraz już tak zostać i niczym kot zaciskać palce u nóg na długich włóknach tkaniny. Mógł tak siedzieć na krawędzi łóżka dostarczając swemu ciału przyjemności, mógł nawet zasnąć w tej pozycji, ale okiennica ponownie zaskrzypiała stawiając mu na ręce wszystkie włosy.
   Po chwili znowu leżał mając nadzieję, że uśnie równie szybko, jak poprzednio, nieniepokojony złośliwością rzeczy martwych. Przewrócił się z lewego boku na prawy, później na brzuch, znowu na bok lewy i na plecy. Sen złośliwie nie chciał przyjść.
        Na prawym policzku poczuł wilgotną kropelkę. Pomyślał o tej starej kurwie, z góry, która już raz go zalała i leniwie otworzył oczy. Przed sobą miał szary sufit, przez który przeszła drobna, rozchodząca się w coraz większych kręgach fala. Niczym spod tafli wody wynurzyła się twarz młodej dziewczyny. W tym bardzo ograniczonym świetle zdawała się być szara, może lekko sinawa z pięknymi, dokładnie widocznymi, niebieskimi oczami.
   Czuł realność otoczenia, żadnych przerywników, żadnego pływania w przestrzeni, obserwowania, czuł napływający ból, wynik skurczu w prawej stopie. Doskonale wiedział, że nie śpi i uczucie, które go naszło przypomniało mu w mgnieniu oka halucynacje sprzed kilku dni, stwora zza okna i jego mrożące krew w żyłach nawoływanie. Wtedy sparaliżował go strach, nie mógł się ruszyć, ale to dlatego, że nie wiedział co zrobić. Tym razem ciało odmówiło mu posłuszeństwa mimo że chciał uciec. Chciał poruszyć ręką, nogą, ale był jakby znieczulony. Nie czuł niczego prócz dojmującego bólu stopy.
   Patrzyli na siebie z napięciem. Twarz bardziej wyczekująco, Wojtek tocząc w sobie walkę z własnym lękiem, którą powoli wygrywał. Próbował sobie racjonalnie wytłumaczyć realność tego co widział i do głowy przyszło mu, że pierwszy raz w życiu, na własnej skórze doświadcza właśnie paraliżu przysennego.
   Więc nie miał się czego bać. Za kilka niedługich chwil wszystko powinno się skończyć. Powoli zaczął się odprężać, aby chwilę wyrwania się z tego gówna mieć już za sobą.
    Twarz uśmiechnęła się i spostrzegł, że jest lekko przeźroczysta. Na jej nosie zarysowała się kolejna łza spływając na jego czubek. Kap... i zniknęła. Jej smak Wojtek poczuł w ustach. Namacał wilgotne wargi palcami i zdał sobie sprawę, że może się poruszać, a ból w stopie wyparował. Ulotniła się również chęć na ucieczkę, ustępując miejsca ciekawości. Ponownie zaczął przypatrywać się nocnej zjawie. Miała zaszklone oczy, chociaż nie był pewien, czy faktycznie tak jest, czy to tylko złudzenie spowodowane jej przeźroczystością. Łzawiły przecież - a więc to raczej pierwsze jego wrażenie było prawidłowe.
   Jej usta uśmiechnęły się, oczy pozostały bez wyrazu. Sufit przeszła kolejna delikatna fala okręgów, a twarz dziewczyny momentalnie wykrzywiła się w strachu, zanurzając gwałtownie o kilka centymetrów w suficie, jak gdyby ktoś próbował ją tam wciągnąć. Rozejrzała się raptownie wyglądając czegoś, albo kogoś, jakby jej wzrok niczym rentgenowskie spojrzenie Supermana, nie był ograniczony przez ściany.
   - On idzie... - wymówiła twarz spokojnie, dziwnie metalicznym głosem – Dowiedział się, że przybyłam, aby cię ostrzec i chce mnie znowu pojmać, i wykorzystać.
   Kolejna łza spadła Wojtkowi na policzek.
   - Ty nie wiesz, co on nam robił. Ty nie wiesz kim on jest, ale niewiedza cię nie uratuje. On chce i ciebie, gdyż jesteś otwarty. On chce, abyś dołączył do jego legionu. Trzymaj się z dala od Sanktuarium, bo kiedy go uwolnisz... nic już ci nie pomoże.
   - Ale o kim ty mówisz? Kim ty w ogóle jesteś? - wyszeptał Wojtek.
   - Jestem ofiarom Sanktuarium, z czasów, kiedy on jeszcze stąpał po ziemi, kiedy zwykły człowiek był w stanie się mu postawić, kiedy zło dopiero wsiąkało w tą ziemię. On jest...
   Twarz dziewczyny ponownie gwałtownie została szarpnięta w pływający sufit. Przez chwilę widział jeszcze czubek jej nosa, ale i po nim ostały się już tylko rozchodzące się kręgi wodne, które dopiero teraz skojarzyły się Wojtkowi z kręgami w szklance mleka. Tak to dokładnie wyglądało: jak tafla rozlanego na suficie mleka.
   Z mleka powoli, majestatycznie wyłoniła się spokojna twarz dziewczyny. Przy prawej skroni zwisał kosmyk niematerialnych, jasnych włosów. Uśmiechała się delikatnie, patrząc na niego niebieskimi oczami.
   Wojtkowi zdawała się tak bliska, że pragnął jej dotknąć. Wyciągnął więc rękę. Najpierw nieśmiało, nadal zgiętą, za chwilę bardziej wyciągniętą, prawie sięgającą celu. Dziewczyna uśmiechnęła się obnażając zęby. Był nimi rząd zaostrzonych, szpiczastych kłów. Twarz cofnęła się, niby nie chcąc zostać dotknięta. Uśmiech powiększył się, a twarz zaczęła jej drżeć, powodując dziesiątki rozchodzących się od niej drobnych, mlecznych kręgów.
    Wtem coś trzasnęło tak głośno, że Wojtek poderwał się. Siedział gapiąc się na otwartą okiennicę, która poskrzypywała w rytm huśtającej się ramy. Znad mlecznej tafli sufitu rozległ się krzyk i chłopak ledwo zdążył skierować wzrok w kierunku jego źródła. Zauważył, jak wynurza się z niego postać dziewczyny w białej, sięgającej po kostki koszuli. Jej odzienie było brudne, śmierdziało zgnilizną i przede wszystkim było całkowicie przemoczone. Na twarz chlusnęła mu woda, pozostawiając ociekający, zgniły wodorost na uchu.
   Dziewczyna zamachnęła się i z całym impetem uderzyła go w twarz, szczerząc potwornie białe kły. Z policzka pociekła mu ciepła, gęsta krew, na widok której dziewczyna roześmiała się na całe gardło męskim głosem. Jej niebieskie oczy zmieniły kolor na blado szare, trupie, a z ust cuchnął odór zgniłych jaj. Objęła jego szyję obślizgłymi, zimnymi dłońmi i zacisnęła. Zaczął się krztusić, a ona zbliżyła jego siniejące usta do swoich zgniło zielonych, poszarpanych. Jedną rękę zsunęła z szyi na plecy Wojtka i ogromną siłą przycisnęła do siebie. Czuł w ustach jej sztywny język i czuł, jak wielka kula rzygowin przeciska się mu przez gardło. Chociaż myślał, że to nie możliwe, jej uścisk zwiększył swoją siłę i w tym momencie wymiociny uszły z niego wartkim strumieniem. Jej twardy język świdrował mu w ustach sięgając gardła, a ze szpar między ich ustami i dziurek w jego nosie sączył się częściowo strawiony, kwaśny obiad. Jej uścisk był coraz silniejszy i chłopak resztkami świadomości wiedział, że jeśli zaraz nie ustanie jego żebra zostaną zmiażdżone.
   Zamiast miażdżenia kości poczuł coś innego, coś dziwnego. Porównać to mógł do zdzierania ze świeżej rany, dopiero co zasklepionego strupa. Tylko, że... czuł to od wewnątrz. Tak jakby wewnątrz, pod skórą klatki piersiowej miał gigantycznych rozmiarów zaschniętą skorupę, którą ktoś próbuje oderwać wprowadzonymi przez usta szczypcami. Postać dziewczyny powoli zatapiała się w jego ciele, aż zemdlał.
~~ ~~ ~~

Finally, I wish to thank Arcadia, for lending the picture to a piece of my story. Her other works can be found at DeviantArt!


Przeczytaj również fragment Wewnątrz: Omamy w auli

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ostatnim miesiącu