czwartek, 25 lipca 2013

Robić rzeczy, o których nie śmiało się marzyć - część 1

fot. Alex
   Stało się niedawno tak, że postanowiłem korzystać z każdej okazji do zrobienia dla siebie czegoś pamiętnego. Postanowiłem, że będę spełniał moje pragnienia i marzenia. Milowym krokiem była dla mnie wyprawa East Trip Ukraina – Rumunia 2013 pod szyldem ekipy Busem Przez Świat, która ogniem swojej atmosfery rozpaliła moją wyobraźnię do czerwoności.
   Pisałem już na Przystani Snów, jak dużym zaskoczeniem był mail od organizatorów wyprawy, który oznajmiał mi, że jadę na wschód zwiedzać miejsca, o których wcześniej tylko słyszałem. To było coś! Nie obyło się niestety bez stresu...
   Oto gdzieś w podświadomości ukrył się cholernik, który odzywał się tym częściej, im mniej czasu do wyjazdu pozostało. Stworzenie to nie pozwalało mi zebrać myśli, gmatwało je i plątało, szeptało przed zaśnięciem w uszy i spać nie pozwalało! Na szczęście cały ten stres i jego przeszkadzający wysłannik oddziaływały wyłącznie pozytywnie, ponieważ tylko mi przypominały, że już niebawem rozpocznie się przygoda.
   Nadszedł dzień wyjazdu. Możesz mi nie wierzyć, drogi czytelniku, ale kumulacja zadowolenia potrafi być mdląca. Ewentualnie wysłannik stresu zagnieździł się tym razem w żołądku i urządził sobie w nim potańcówkę, wynikiem czego było zatrzymanie busa jeszcze przed granicą Polsko-ukraińską i... może resztę zachowam dla siebie.
   Okazało się, że ludzie biorący udział w wyprawie byli po prostu świetni. Zmiksowały się różne charaktery, z różnym spojrzeniem na świat, które w normalnych warunkach potrafiłyby narobić niezłego zamieszania. Tam była to okazja do rozmów i dzielenia się swoimi światami. Mnie najbardziej zaskoczyło określenie dupny, które miało oznaczać w stronach jednego z uczestników tyle samo, co duży/wielki. Na Kujawach tymczasem dupny jest zdecydowanie negatywnym określeniem, a więc dupny telefon nie będzie oznaczało dużego telefonu, a telefon do dupy, chyba, że coś pokręciłem.
   Ilość atrakcji w przeliczeniu na dobę zdecydowanie przekraczała wszelkie dotychczas przyjęte w moim życiu normy - i tak nieustannie od dnia pierwszego do dnia ostatniego. Każdy drobny szczegół wprawiał mnie w wewnętrzny zachwyt nad światem i jego mieszkańcami. Na pierwszy ogień wrażeń wpakowali się dwaj młodzi Ukraińcy i ich ciepłe przyjęcie naszych busów i nas, później niesamowity targ starych książek we Lwowie i cmentarz wtapiający się w las, który zapewne stanie się dla mnie inspiracją w rozbudowaniu jednego z moich opowiadań.
   W Winnicy poznaliśmy kolejne osobowości. Jedną z nich była dziewczyna roznosząca ulotki, która posiadała w sobie tyle energii, że mogłaby zapewne zasilić nią niemałą wieś. Pojawił się też Siergiej na pięknym motorze, który w noc swojego święta przygotował nielada poczęstunek. Okazało się, że w Winnicy jeździ najprawdziwsza amfibia i, co ważniejsze, pojazd ten przyjechał właśnie po nas. Safari przy wycieczce amfibią wymięka, a przejazd lasem prócz siniaków i zadrapań na ciele pozostawił bukiet wspomnień w głowie.
   Na Krym dotarliśmy nocą. Tamtejsze plaże, usłane muszlami i wyrzuconymi na brzeg meduzami nie przypadły mi do gustu, jednakże morską wodę i żar z nieba pokochałem. Jak to mawia moja koleżanka, można było strzaskać się na mahoń! Przeźroczyste meduzy nie parzyły zbyt często, ani boleśnie, a ich towarzystwo w morzu sprawiało tylko drobny dyskomfort. Wieczorem postanowiłem spełnić jedno z moich drobnych marzeń i spędziłem czas na kąpieli o zachodzie słońca, wśród najwyższych z dotychczas spotkanych, burzących się fal. Później zasnąłem niespodziewanie szybko, snem tak głębokim, że zapewne niełatwo byłoby mnie z niego wybudzić.
   Krym zaskoczył mnie kolejny raz, kiedy zobaczyłem klify. Przepiękne przepaści kończące się rozszalałą, rozbijającą się o skały wodą. Byłem zaczarowany, a przecież zobaczyłem tylko drobny fragment tak pięknego wybrzeża. Do celu dotarliśmy nocą. Były to kolejne klify, jednakże ich kształt i wysokość została pożarta przez czerń nocy. Rozbiliśmy się nad urwiskiem. W dole słychać było śmiechy hipisowskiej społeczności bawiącej się na całego. Po posiedzeniu przy ognisku zmogła mnie senność i chociaż bardzo tego żałuję, nie miałem okazji zobaczyć na własne oczy tej niesamowitej atmosfery panującej u podnóża klifu, gdzie trwała jedna z bardziej egzotycznych imprez, o których słyszałem.
   Nad ranem świat zmienił się diametralnie. Klify okazały się niesamowicie wysokie, a ja zastanawiałem się, jak to możliwe, że moi współtowarzysze podróży schodzili po nich nocą! Pomyślałem przez chwilę nad tym, jak to kiedyś obudziłem się z koszmaru biegnąc gdzieś przed siebie, a po moich plecach przeszedł lodowaty dreszcz - co by się stało, gdybym lunatykował na klifie? Myśl ulotniła się tak szybko, jak się pojawiła. Poszedłem zwiedzać. Na skalnym brzegu porozbijane były namioty, a w przeźroczystej, błękitnawej wodzie kąpali się wyzwoleni ludzie.


2 komentarze:

  1. Tutaj jest naprawdę nieźle. Znalazłem tylko "zapewne ciężko byłoby mnie z niego wybudzić", zamiast "ciężko" powinno być "trudno" lub "niełatwo", bo ciężka to jest np. cegła. Twój zapis jest dopuszczalny w tekście bardzo potocznym.
    A przy okazji - to hipisi jeszcze istnieją? Myślałem, że dawno już "wymarli".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli to nie prawdziwi hipisi, to jakaś subkultura bardzo, bardzo podobna. Kwieciste ubrania, długie włosy, nagość i pokojowo nastawieni, to mi przychodzi do głowy, kiedy o nich myślę.

      Usuń

Najczęściej czytane w ostatnim miesiącu