
O mieście tym, położonym w Górach Krymskich pisał niegdyś Mickiewicz. Nie dziwię się temu zupełnie, gdyż natchnień czerpać można w nim bezliku. Mnie miejsce to zapisało się w pamięci pod znakiem ekstremalnej dawki adrenaliny. Mając dziwny nawyk pchania się tam, gdzie nie powinienem, wszedłem na skalną półkę, z której zejść nie potrafiłem. Bagatelizując swoje położenie, przesuwając się po skale w bardziej odpowiednie miejsce nie chciałem słuchać prawienia współtowarzyszy o pomocy. Do momentu, w którym zsunąłem się kilka(naście?) centymetrów w kierunku stromizny zakończonej kilku(nasto?) metrowym spadem. Solidna dawka adrenaliny uderzyła z ogromną siłą. Powracając myślami do tej chwili, nawet teraz pocą mi się ręce, wszak gdybym zsunął się bardziej, połamanie się byłoby bardzo optymistyczną wersją zakończenia mojej podróży. W chwilę po tym, powyżej pojawił się kolega i wciągnął mnie w bezpieczne miejsce. Dzięki Michał!
Po przygodzie w Bakczysaraju naszła mnie myśl: Baran (i nie chodzi o mój znak zodiaku) ma lęk wysokości, który czasami sprawia pod kopułą karuzelę lepszą niż po mocno zakrapianej imprezie, włazi tam gdzie nie powinien i dziwi się, że zleźć nie może. Ta wstydliwa myśl towarzyszyła mi do końca dnia. Później busy wyruszyły w kierunku Odessy, a mi pozostało się cieszyć, że tam w górze nie puściły mi zwieracze! Tymczasem dopiero teraz zorientowałem się, że kręcioły w głowie nie miałem ani razu, mimo, że wystawiony byłem na całkiem rozległe ekspozycje. Czyżbym się wyleczył?
Niby negatywne doświadczenia nie są niczym przyjemnym, jednakże wspomnienia o nich są równie kolorowe i emocjonujące, jak w przypadku tych pozytywnych. Będąc w Odessie przyszło mi do głowy, że odłączę się od grupy i pójdę własnymi ścieżkami. Ekipa chciała jeść, a mi się jeść nie chciało, więc ruszyłem przed siebie. To portowe miasto było piękne. Zapuszczałem się więc w boczne uliczki i miejsca, w których ilość turystów na metr kwadratowy drastycznie malała. Trafiłem na mały kościół przed którym stoi pomnik Papieża Polaka i pomyślałem, że czas najwyższy poszukać poczty. Wypatrywałem więc czegoś co będzie wyglądało na skrzynkę pocztową na listy. Byłem zdeterminowany, gdyż obiecałem jednej z koleżanek, że wyślę jej pocztówkę właśnie z Odessy.
Chodząc po mieście nagle zorientowałem się, że w zasadzie nie zwracałem uwagi na to, którędy dokładnie szedłem. Co więcej myśląc, że wracam, coraz bardziej oddalałem się od Supertrampa i miejsca zbiórki. Kiedy straciłem całą nadzieję, co do tego, że sam będę w stanie odnaleźć odpowiednią drogę, kupiłem mapę i korzystając z magii gestykulacji, zrozumiałej z całą pewnością dla mnie, a więc być może również dla napotkanych przeze mnie osób, otrzymałem odpowiedź na pytanie jak gapa ma wrócić do portu.
W pamięci wyryło mi się dość dobrze również przejście graniczne Ukraina-Mołdawia-Rumunia, gdzie po stronie mołdawskiej ostro przetrzepano oba busy i nasze bagaże. Przypomniało mi się, jak za dzieciaka przekraczałem z rodzicami granicę polsko-niemiecką, gdzie również kilka razy nas przetrzepano, ale nigdy nie po to, aby wymusić łapówkę i nigdy nie zajęło to tylu godzin.
W Rumunii zachwycało mnie wszystko. Nagle, znalazłem się w kraju, gdzie znowu potrafię czytać litery, gdzie ludzie mówią po angielsku, a ja nie mam problemu z dogadaniem się. Przede wszystkim zaś, zachwycały mnie góry i... historie o niedźwiedziach, które mogły - ku przerażeniu dziewczyn - odwiedzić nasze obozowisko.
Niebawem ciąg dalszy wspomnień.Przeczytaj również fragment mojej powieści Wewnątrz: Omamy w auli
Uwielbiam to, jak piszesz! Chciałabym, żebyś kiedyś jeszcze pojechał na taką wycieczkę, bo Twoje relacje są po prostu genialne! Powodzenia!
OdpowiedzUsuń