czwartek, 1 sierpnia 2013

Robić rzeczy, o których nie śmiało się marzyć - część 2

   Krym i jego wybrzeże z klifów wywarło na mnie tak duże wrażenie, że chętnie zostałbym tam na tydzień. Wędrowałbym wzdłuż urwiska, oraz u jego podnóża. Pływałbym w idealnie czystej wodzie, nie zwracając uwagi na jej niską temperaturę. Pewnie w końcu odważyłbym się również na skok z wyżej położonych skał przykładowo na bombę. Jednakże wyprawa East Trip Ukraina - Rumunia 2013 miała jeszcze wiele do zaoferowania i jak się później okazało w każdym z tych miejsc chciałoby się zostać chociaż odrobinę dłużej. Busem Przez Świat zawitało między innymi do miasta Bakczysaraj.
   O mieście tym, położonym w Górach Krymskich pisał niegdyś Mickiewicz. Nie dziwię się temu zupełnie, gdyż natchnień czerpać można w nim bezliku. Mnie miejsce to zapisało się w pamięci pod znakiem ekstremalnej dawki adrenaliny. Mając dziwny nawyk pchania się tam, gdzie nie powinienem, wszedłem na skalną półkę, z której zejść nie potrafiłem. Bagatelizując swoje położenie, przesuwając się po skale w bardziej odpowiednie miejsce nie chciałem słuchać prawienia współtowarzyszy o pomocy. Do momentu, w którym zsunąłem się kilka(naście?) centymetrów w kierunku stromizny zakończonej kilku(nasto?) metrowym spadem. Solidna dawka adrenaliny uderzyła z ogromną siłą. Powracając myślami do tej chwili, nawet teraz pocą mi się ręce, wszak gdybym zsunął się bardziej, połamanie się byłoby bardzo optymistyczną wersją zakończenia mojej podróży. W chwilę po tym, powyżej pojawił się kolega i wciągnął mnie w bezpieczne miejsce. Dzięki Michał!
   Po przygodzie w Bakczysaraju naszła mnie myśl: Baran (i nie chodzi o mój znak zodiaku) ma lęk wysokości, który czasami sprawia pod kopułą karuzelę lepszą niż po mocno zakrapianej imprezie, włazi tam gdzie nie powinien i dziwi się, że zleźć nie może. Ta wstydliwa myśl towarzyszyła mi do końca dnia. Później busy wyruszyły w kierunku Odessy, a mi pozostało się cieszyć, że tam w górze nie puściły mi zwieracze! Tymczasem dopiero teraz zorientowałem się, że kręcioły w głowie nie miałem ani razu, mimo, że wystawiony byłem na całkiem rozległe ekspozycje. Czyżbym się wyleczył?
   Niby negatywne doświadczenia nie są niczym przyjemnym, jednakże wspomnienia o nich są równie kolorowe i emocjonujące, jak w przypadku tych pozytywnych. Będąc w Odessie przyszło mi do głowy, że odłączę się od grupy i pójdę własnymi ścieżkami. Ekipa chciała jeść, a mi się jeść nie chciało, więc ruszyłem przed siebie. To portowe miasto było piękne. Zapuszczałem się więc w boczne uliczki i miejsca, w których ilość turystów na metr kwadratowy drastycznie malała. Trafiłem na mały kościół przed którym stoi pomnik Papieża Polaka i pomyślałem, że czas najwyższy poszukać poczty. Wypatrywałem więc czegoś co będzie wyglądało na skrzynkę pocztową na listy. Byłem zdeterminowany, gdyż obiecałem jednej z koleżanek, że wyślę jej pocztówkę właśnie z Odessy.

   Chodząc po mieście nagle zorientowałem się, że w zasadzie nie zwracałem uwagi na to, którędy dokładnie szedłem. Co więcej myśląc, że wracam, coraz bardziej oddalałem się od Supertrampa i miejsca zbiórki. Kiedy straciłem całą nadzieję, co do tego, że sam będę w stanie odnaleźć odpowiednią drogę, kupiłem mapę i korzystając z magii gestykulacji, zrozumiałej z całą pewnością dla mnie, a więc być może również dla napotkanych przeze mnie osób, otrzymałem odpowiedź na pytanie jak gapa ma wrócić do portu.
   W drodze powrotnej poczty nie znalazłem, ale mijając przepiękną architekturę wiekowych kamienic byłem szczęśliwy, kiedy moim oczom ukazały się słynne schody Potiomkinowskie, ponieważ oznaczało to, że się odnalazłem! Musiałem jeszcze tylko zerknąć na port i byłem gotów stwierdzić, że widziałem Odessę od każdej strony.
   W pamięci wyryło mi się dość dobrze również przejście graniczne Ukraina-Mołdawia-Rumunia, gdzie po stronie mołdawskiej ostro przetrzepano oba busy i nasze bagaże. Przypomniało mi się, jak za dzieciaka przekraczałem z rodzicami granicę polsko-niemiecką, gdzie również kilka razy nas przetrzepano, ale nigdy nie po to, aby wymusić łapówkę i nigdy nie zajęło to tylu godzin.
   Kiedy dotarliśmy do pierwszego obozowiska w Karpatach, mój zachwyt Krymem został przyćmiony. Teraz widziałem nowe, równie piękne krajobrazy i nie mogłem oprzeć się myśli, że każdy kolejny dzień potęguje wrażenia wizualne z poprzedniego. Już kolejny raz łapała mnie nostalgia. Kilka nocy wcześniej musiałem przejść się po pustej, niemal niewidocznej drodze w środku pola. Odejść na chwilę od ludzi, schwycić emocje w silnym uścisku i ujarzmić to co się działo wewnątrz mnie. W całkowitej czerni nocy, spoglądałem wówczas w niebo i napawając się tym widokiem czułem się wspaniale. Poszedłem dalej, wchodząc w otchłań ciemności i przypomniałem sobie film, o którym niedawno pisałem na Przystani Snów. Świetny horror, który jedną ze swoich scen dopadł mnie w tamtym mroku. Nie czekając na straszną postać, która wyskoczy z ciemności, szybkim krokiem zawróciłem w kierunku obozu szczęśliwy, że nie odszedłem zbyt daleko.
   W Rumunii zachwycało mnie wszystko. Nagle, znalazłem się w kraju, gdzie znowu potrafię czytać litery, gdzie ludzie mówią po angielsku, a ja nie mam problemu z dogadaniem się. Przede wszystkim zaś, zachwycały mnie góry i... historie o niedźwiedziach, które mogły - ku przerażeniu dziewczyn - odwiedzić nasze obozowisko.
   Niebawem ciąg dalszy wspomnień.


Przeczytaj również fragment mojej powieści Wewnątrz: Omamy w auli

1 komentarz:

  1. Uwielbiam to, jak piszesz! Chciałabym, żebyś kiedyś jeszcze pojechał na taką wycieczkę, bo Twoje relacje są po prostu genialne! Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ostatnim miesiącu