piątek, 9 sierpnia 2013

Robić rzeczy, o których nie śmiało się marzyć - część 3

   Kiedy Busem Przez Świat przyjechało w Karpaty, w moim odczuciu Wyprawa East Trip Ukraina - Rumunia 2013 osiągnęła kulminację widoków zapierających dech w piersiach. Niesamowite krajobrazy już w pierwszym górskim obozie wzbudzały mój podziw, a ponoć mieliśmy jeszcze wjechać na wysokość 2034 m n.p.m.! Przeczytaj również jak było na Krymie (część 1) i w Bakczysaraju (część 2).
   Obudziwszy się o chłodnym poranku, pierwsze o czym pomyślałem, to ulga związana z tym, że polowy prysznic wziąłem wieczorem - zapewne teraz woda będzie bardzo zimna. Ekipa wyposażona była w pionowy, wąski namioto-prysznic, w którym można było polać się wodą, ze znajdujących się na dachu Supertrampa baniaków. Moja pierwsza  kąpiel odbyła się z rana, w pierwszym obozie zaraz za granicą polsko-ukraińską. Po kolejnych wreszcie przywykłem do temperatury wody i jej ograniczonej ilości. Nie ma nic bardziej pobudzającego o poranku, niż bardzo zimny prysznic.

   Jako, że Transylwania słynie z wampirów, szczególnie zaś tego zwącego się Wład Palownik, znanego szerzej jako Drakula, nie mogliśmy ominąć jednego z zamków, w którym podobno człowiek ten przebywał (zaznaczyć jednak trzeba, że w tamtejszych okolicach każdy zamek, bądź ruiny słynne są z tego, że Drakula w nich gościł). Natomiast z całą pewnością w murach naszego celu kręcony był słynny film Drakula na podstawie powieści Brama Stokera. I chociaż podobieństwa nie dostrzegłem, miejsce te było niesamowite. Miasto Bran tętni dzięki temu turystycznym życiem. To tu spostrzegłem, że nawet straganiarze w Rumunii rozmawiają po angielsku, a na poczcie bez większych problemów dogadam się ze starszą, bardzo miłą kobietką (chociaż po doświadczeniach z Odessy powinienem być wdzięczny losowi, że w ogóle udało mi się pocztę odnaleźć!).

   W okolicy zmienia się architektura. Sporo starszych domów posiadało strome, szpiczaste dachy, a centrum tego małego miasteczka wygląda niczym z bajki. Nie inaczej jest z samym zamkiem. Antyki w komnatach można zobaczyć również w Polsce, ale dziesiątki przejść, w tym również tajnych, wśród murów których można się zagubić były wyjątkowe. W przeciwieństwie do ukraińskiego muzeum upamiętniającego życie Pirogova, tutaj eksponaty podpisane były również językiem angielskim, a więc ciekawość była zaspokojona. To również w Bran miałem okazję odwiedzić tunel strachu, który choć krótki, wystraszył mnie jednorazowo, acz porządnie. Zapewne koleżanki miały na ten temat inne zdanie: straszny, straszny, straszny i... czy to żyje?!


   Podczas podróży pojawiały się hasła, nagle, niby znikąd i z całą pewnością zupełnie niezrozumiałe dla niewtajemniczonych, a mimo tego pamiętne. Wśród powiedzonek, pojawiły się takie, które zapadły mi w pamięć. Podczas podróży busowa lodówka, oprócz utrzymywania niskiej temperatury pełniła również funkcję odświeżacza powietrza marki Brise... No dobra, może nie do końca powietrze odświeżała, ale każdorazowe jej otwarcie wiązało się z niezwykle silnymi jak na tak błahą czynność emocjami i doznaniami zapachowymi. Innym razem, kiedy Ekipa przemierzała górskie serpentyny jeden z uczestników wyprawy poczuł coś, co z pełnym przekonaniem nazwałby odśrodkowym momentem bezwładności. Otóż to przypominające spadanie uczucie, nakazało temu chłopaku jak najszybsze złapanie się czegoś mocnego, stabilnego i w ogóle dającego poczucie bezpieczeństwa. Chłopak chwycił się więc dzierżonego przez koleżankę piwa! Otwartego. Piwa. Skutek był natychmiastowy: lejące się z puszki na wszystkie strony piwo, oraz salwa śmiechu w wykonaniu świadków tego niecodziennego zdarzenia. Przyznam, że chociaż wykonałem dogłębną analizę swojego czynu, wnioski i odpowiedzi na pytanie jak to się stało nie nadeszły. Tymczasem życząc szerokiej drogi na kolejną wyprawę BPŚ, jedna z koleżanek (ofiara łapacza piw) poszła w te słowa: Łapcie się piwa i nie otwierajcie lodówki! Powodzenia!
   Ostatnim punktem wyprawy East Trip 2013 była Droga Transfogaraska. Okazało się, że lepszego zwieńczenia tej przygody nie można było wymyślić. Rumuńska droga krajowa DN7C, zawijasami prowadzi w wysokie Karpaty, osiągając swój szczyt na 2034m n.p.m. Trasa jest niebezpieczna, zamykana między 21, a 7 rano. Przede wszystkim zaś, Transfogaraska jest piękna, pełna niesamowitych widoków i przyciągająca bardzo pozytywnych ludzi. To na niej spotkaliśmy dwóch krawaciarzy jadących z Anglii do Mongolii (projekt Mongol Rally), polskich motocyklistów, zagranicznych motocyklistów, grupę młodych Polaków w osobówce, oraz niesamowite małżeństwo przemierzające świat ciężarowym autem straży pożarnej przerobionym na wóz kempingowy.
   Obóz tak wysoko w górach pociągnął za sobą najniższą temperaturę w której spałem - po zewnętrznej części namiotów było około 5*C. Nad ranem, mimo słońca, chłód nadal był odczuwalny. O kąpieli pod polowym prysznicem nikt nie myślał. W tych okolicach dopatrywałbym się początków wznoszonego do końca wyprawy powiedzenia: Busem Przez Świat i nie trzeba się myć! I może Cię zaskoczę, ale jestem przekonany, że taka odskocznia od rutynowych czynności dnia codziennego potrafi być przyjemna. Po takich doświadczeniach człowiek po wejściu pod ciepły prysznic bardziej docenia to co ma każdego dnia.
   Wsiadłszy na dach Supertrampa i Czerwonego Busa, Ekipa przemierzała kolejne zakręty Transfogaraskiej, aby zatrzymać się nad jeziorem Bâlea. Dwóch chłopaków ruszyło na wyścig z busami. My po krętej trasie, oni po linii prostej do celu, ale pod stromą, skalistą górę. Ogarnęło mnie ogromne zdziwienie, kiedy okazało się, że panowie byli pierwsi! Szacun! Po wyjechaniu z kolejnego tunelu byliśmy na miejscu, a ja ponownie zachwyciłem się kolejnymi widokami (który to już raz? nie wiem, ale zdecydowanie nie ostatni). Tutaj była cywilizacja: stragany z jedzeniem (pyszny naleśnik z czekoladą i już nie tak pyszny powód moich przyszłych cierpień: kukurydza).
   Kilka osób postanowiło zdobyć jeden z otaczających jezioro szczytów. Udałem się z nimi, mając nadzieję, że tym razem na nic się nie narażę. Kiedy dotarliśmy do półcelu wędrówki zrobiło mi się nieco przykro. Przede mną grzbiety skał, na które nie chciałem wchodzić. Brak doświadczenia mógłby mnie tam zabić, a tego nikt by nie chciał. Na moje szczęście decyzją chłopaków doświadczonych we wspinaniu się, zmieniliśmy cel. Na wyższy, odleglejszy, ale taki, do którego widoczna była trasa. Tam wybrały się trzy osoby, w tym ja. Chociaż w pewnym momencie miałem ochotę zatrzymać się, odpocząć i zawrócić, to jednak byłbym w swoich oczach tak zwaną dupą, albo jeszcze gorzej. Ruszyłem więc dalej, czuwając nad siłami (w końcu trzeba było zachować ich tyle, aby jeszcze zejść) i nad tym, aby nie zostać za bardzo z tyłu, wszak w górę wybrali się panowie, którym taka wspinaczka szła chyba najlepiej ze wszystkich.

   W końcu dotarłem. Wysoko. Bardzo wysoko. Wokół piękno. Po lewej i po prawej, w oddali szczyty wyższych gór. Pomiędzy nimi dolina, wąwóz, lej prowadzący ku nizinom i pejzaż ciągnący się aż po odległy horyzont. Pogoda, to najwspanialszy prezent na tej wyprawie, jaki mogłem wymarzyć. Pamiętam jak byłem w Alpach - tam mgła była niesamowicie gęsta, widoczność może 2-3 metry. Tam też były niesamowite panoramy, niestety wówczas pochłonięte przez mgłę i przyprowadzające myśli do mojej głowy o Mgle i Lśnieniu Stephena Kinga. A na Transfogaraskiej? Podziw?Zachwyt? Euforia? To tylko kilka słów, które i tak nie są w stanie wyrazić tego, co czułem. Dotarłem na górę, mimo, że wcześniej nigdy na taką nie wchodziłem. Dech w piersiach zapierało nie zmęczenie a podziw do tego, co natura stworzyła.
   Zejście okazało się nie tak męczące, jak się tego spodziewałem. Moje nogi wytrzymały wszystko bez jęków i zgrzytów, i spisały się na medal. U dołu okazało się, że kilka osób zjechało na linie, kilka objadło się na straganach. Nadszedł czas na powrót trasą DN7C i obranie nowego kierunku. Kurs na Polskę. Droga i widoki ją oplatające nadal zachwycała, ale zachwyt ten był już nostalgiczny, opuszczałem nie tylko Karpaty. Zbliżał się kres przygody.
   W górach odkręcić było trzeba obydwa przednie koła. Później jeszcze tylko jeden nocleg w obozie nad rzeką i prosta strzałka do domu, którą w ogromnej części przespałem. Ostatniej nocy, podczas powrotu do Polski, nie pamiętam, czy na Węgrzech, czy w Słowacji sen dopadł kierowców i nocleg był niezbyt wygodny, ale za to idealny do kolekcji wspomnień.
   Mimo, że nieco zmieniłbym swoje zachowanie, przymusiłbym siebie do bezwarunkowego otwarcia się, byłbym taki, jaki jestem na co dzień, bez hamulców (no mimo wszystko jakieś hamulce muszą być panie autorze!)... A może to nie na tym polega? Może czasami lepiej poznawać ludzi przez całe życie, może wówczas wydają się ciekawsi?
   Pozostawiając te pytania bez odpowiedzi, podsumowując to wszystko: spędziłem dwa tygodnie na wspaniałej wyprawie. Poznałem grupę ludzi z dnia na dzień, których wcześniej nie znałem, a z którymi żyłem niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę. Widziałem miejsca, o których wcześniej nie śniłem, oraz robiłem rzeczy, o których nie śmiałem marzyć. Można powiedzieć, że na nowo odkryłem podróżowanie i odnalazłem nowe wartości w życiu.
   Co dalej? Ach! Mówiono nam jakie będą tego skutki. Niepohamowana chęć dokonania czegoś choćby zbliżonego. Może nie wypada tak pisać, ale ja jestem na siebie zły. Chyba nawet wściekły. Busem Przez Świat niebawem uda się w wyprawę Australia Trip. Jakoś na początku roku widziałem ogłoszenie o naborze współpodróżników. Ściągnąłem formularz, ale zrezygnowałem, gdyż doszedłem do wniosku, że nie mam szans. Nie spróbowałem. A przecież marzenia mogą się spełniać. Minione niedawno dwa tygodnie są najlepszym na to dowodem! Frustrujące. Mam jednak nadzieję, że kiedyś spotkam jeszcze poznanych ludzi i, że niebawem znajdę okazję do spełniania kolejnych marzeń. Dzięki za wielką przygodę Paulina, Patryk, Daniel, Karol, Alex, Grzegorz, Michał, Krzysztof, Asia i Beata!
Szczególne dzięki dla Alex i Karola za przechowanie mnie u siebie do czasu przyjazdu mojego pociągu i umożliwienie mi odświeżenia się - kolejne osiem godzin w polskich kolejach okazało się bowiem nie tyle koszmarem, co wręcz złośliwą, czarną komedią. Życzę Wam spełnienia Waszych marzeń, w każdym, najmniejszym szczególe!
   Koniec.


Przeczytaj również fragment mojej powieści Wewnątrz: Omamy w auli

2 komentarze:

  1. Do anonimowego korektora ;) Wielkie dzięki za wiadomości! Niektóre błędy były rażące i aż nie wierzę, że ich nie złapałem wcześniej sam. Wygląda na to, że muszę jeszcze więcej czasu poświęcić moim tekstom. Raz jeszcze dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Drogi Autorze, do usług. To były tylko takie oczywistości. Przyznaję, że najchętniej przeczesałbym Twój tekst z długopisem w ręku, ale tego nie zrobię, bo mógłbyś go potem miejscami nie poznać. Na Twoim miejscu poddałbym korekcie interpunkcję (choć generalnie nie jest źle, to w kilku miejscach należałoby poprawić) oraz styl. Masz tendencję do skrótów myślowych. Czasami w jednym zdaniu chcesz zawrzeć kilka myśli - Ty wiesz, o co chodzi, ale czytelnik musi się tego domyślać. Problemem jest też dobór słownictwa. Mam wrażenie, że starasz się być oryginalny i pomijasz słowa uznane przez Ciebie za pospolite. Efekt nie zawsze jest zadowalający - przykładem jest sformułowanie: "Chłopak chwycił się więc dzierżonego przez koleżankę piwa!". Czasownik "dzierżyć" należy do języka patetycznego. Kufel piwa mogą dzierżyć skandynawscy herosi, bogowie dzierżą puchar wina na Olimpie. Dobrze to słowo koreluje z władzą. Można dzierżyć ją samą, urząd będący jej źródłem i jej symbole: "król w prawicy dzierży berło, a biskup pastorał". Czy można więc dzierżyć puszkę piwa? Pewnie można, ale w tym przypadku dałbym: "Chłopak chwycił się więc piwa, które trzymała koleżanka!". Pozdrawiam i życzę wielu sukcesów.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ostatnim miesiącu