Starałem się zasnąć..., ale nie mogę, gdyż otaczają mnie myśli i rozważania, których nie potrafię przepędzić. Za chwilę napiszę pracę, pewnie się obronię i zamknę wreszcie jakiś etap w życiu. Ale co dalej? Nie wiem, czy ostatnio dokucza mi jakiś dół, czy może może faktycznie czarne chmury zbierają się nade mną, aby wreszcie zagrzmieć i spłukać ze mnie wszystko.
Od roku chcę się przeprowadzić, od roku szukam jakichś okazji, które w sumie nie przychodzą. Wszystko jest po za moim zasięgiem. Myślałem o kredycie, ale przeraża mnie to, że musiałbym go spłacać sam (o ile bym go w ogóle otrzymał), szczególnie, że w pracy nie mam wesoło. Wynajęcie mieszkania pochłania wręcz gigantyczne fundusze, a wynajęcie pokoju znowu mnie nie satysfakcjonuje. I tak oto jestem w kropce.
No właśnie, napisałem, że w pracy nie jest wesoło. Owszem, nie jest. Nigdy jeszcze nie byłem tak zestresowany pracą, jak obecnie i nie wiem jak długo to wszystko uda mi się dźwigać. Wkładać całego siebie, dość umiejętnie omijać przeszkody i naprawiać czyjeś błędy byłoby wspaniałym wyzwaniem - tylko praca bez motywacji staje się koszmarem. Za to niemal codziennie jakieś "ale", prawie zawsze zjeby za coś, co nie jest ode mnie zależne. Mimo tego, głowa zawsze do góry, uśmiech (prawie) zawsze na twarzy.
Niedawno cieszyłem się, że moja książka "do szuflady" jest już w całości wymyślona. Super! Problem tkwi w tym, że nie potrafię ruszyć dalej i pisać. Boże, czy ja faktycznie jestem obecnie w stanie napisać tylko stronę miesięcznie w porywach natchnienia...? Na końcu 51 strony, po zupełnie spieprzonym początku piątego rozdziału napisałem KURWA NIE MAM WENY... Jezu niech już wróci...
W tym roku wyjazd do Pragi znowu nie wypali, w sumie żaden większy wyjazd nie wypali, w sumie, to urlop mam we wrześniu - chociaż możliwe, że nie przedłużą mi umowy: tylko takiego podziękowania za wkład w pracę mogę się spodziewać po tym wszystkim, czego doświadczyłem. Może chociaż weekend w Berlinie u kuzyna mi się przytrafi, ale skoro nie udał się rok temu, to pewnie i w tym nie uda się skoordynować wolnego czasu po obu stronach granicy.
Pomyślałem, że lekarstwem na rozwiązanie chociaż części powodów depresyjnego humoru byłoby się zakochać. Miłość jednak jest mi daleka i wydaje mi się, że w tej kwestii już nigdy się nic nie zmieni. Nie mam pojęcia, co było powodem nieudanych znajomości... Muszę być chujowy w sercowych sprawach, ech...
Jakieś pocieszenie na koniec? Nie wpada mi nic do głowy. Jutro, jak się obudzę, umyję, wyjdę na rower, pojadę do Parku Przemysłowego i będę jeździł tak długo aż padnę na twarz. Może w ten sposób wypocę złe myśli!