czwartek, 30 stycznia 2014

Ci, których wyrzekł się Bóg

   Napisałem ostatnio kilka kilka akapitów czegoś nowego. Miałem wtedy fazę na sporych rozmiarów lustro zawieszone na mojej szafie - wydawało mi się jakby złowrogie i przyprawiało mnie o ciarki na plecach. Napisałem również pewien fragment, którego nie zdecydowałem się zamieścić poniżej, ponieważ nijak nie pasował. Może za jakiś czas, kiedy najdzie mnie ochota na kontynuowanie napisanego wątku, opublikuję również fragment, którego się boję. Czy próbowaliście kiedyś stanąć przed lustrem, w półmroku i dostrzec w swoich oczach to niepokojące coś? Brrr... Tak więc zaczynamy!
   Nigdy nie byłem gorliwym katolikiem. W gruncie rzeczy wierzyłem w Boga jako takiego. Chciałem wierzyć, że coś tam gdzieś jest, gdyż świadomość bycia ledwie drobinką na pyłku zawieszonym w kosmicznej przestrzeni była dla mnie zbyt przygnębiająca i całkowicie nie do przyjęcia. Odciąłem się natomiast od kościołów, podziałów między nimi i bredni, które potrafiły głosić przechlane mordy kapłanów. Od zawsze miałem kłopoty z akceptowaniem tego, co wydawało mi się mało wiarygodne. Dlatego też nie mogłem znieść szkolnych nauk grubego księdza, nazywającego nas swoimi bąbelkami, który mentalnie znajdował się w czasach, gdy na odpust pozwolić sobie mogły wyłącznie bogate rodziny. Zawsze miałem wrażenie, że wręcz nie mógł się doczekać, aby móc spędzić czterdzieści pięć minut z klasą samych dojrzewających chłopców, którzy dopiero co skończyli lekcję wychowania fizycznego. Wiecie o co mi chodzi? Czasami wydaje mi się, że ledwo powstrzymywał ślinę, aby nie wyciekła z kącika ust na widok swoich bąbelków... 
   Widzicie, to było tak, że niby wychowałem się w rodzinie chrześcijańskiej, byłem uczony co wieczór odmawiać pacierz i chodzić w niedziele do kościoła, ale to były tylko pozory. Albo inaczej: to było podtrzymywanie tradycji, w którą nikt już nie wierzył, ale również nikt nie chciał się do tego przyznać. Musiałem więc dostąpić do Komunii Świętej. Później byłem bierzmowany, mimo, że moi rodzice chyba nawet nie wiedzieli o co w tym wszystkim chodzi. Taka była tradycja i już.
   Na pozór więc, wychowałem się w rodzinie wierzącej, a w rzeczywistości gdybyście mnie spytali o cokolwiek z dziedziny, jaką jest religia katolicka, wówczas prawdopodobnie bym nie wiedział co odpowiedzieć. Dlatego, gdy zaczęło się dziać coś, co wykraczało po za moje pojmowanie świata nic z tym nie zrobiłem. Otóż to! Nie wiedziałem, a może nie chciałem wiedzieć… może zwyczajnie to ignorowałem. Wydaje mi się, że jakkolwiek bym postąpił, to wszystkie drogi prowadziły do jednakowego finału.
   Być może nawet urodziłem się napiętnowany. Wiedziałem natomiast, że z całą pewnością w swoim świadomym życiu nie zrobiłem nic tak złego, aby mnie z tego względu naznaczono. Niekiedy wydawało mi się, że to była taka wielka loteria, w której zostałem wylosowany właśnie ja, w momencie, w którym wszystko się zaczęło.


   A kiedy to było? Nie pamiętam okoliczności. Ulotniły się wspomnienia okalające tamtą noc, pozostawiając w świadomości tylko ogromny, niewytłumaczalny, lodowaty strach. Z całą pewnością światło zgasiłem tuż przed północą, gdyż zazwyczaj do dwunastej w nocy starałem się zasypiać. Rzadko usypiałem od razu, więc zapewne kręciłem się jeszcze, przekładając z boku na bok, być może odczuwając lekki, pulsujący ból w prawym ramieniu, który pojawił się znikąd rok wcześniej. Wreszcie ogarnęła mnie ciemność i niepamięć.
   W jakiś czas później obudził mnie własny krzyk. Takie coś widuje się w kinie, albo czyta w dobrej książce, przyprawiającej o ciarki na plech, kiedy bohater zlany potem rozdziera gardło, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się właśnie dzieje. Ja tego doświadczyłem i do całkowitej paranoi brakowało tylko ręki z metalowymi szponami wynurzającej się spod prześcieradła i łapiącej mnie w pasie, oraz wciągającej w otchłań. Jeżeli nigdy czegoś takiego nie przeżyliście, to gwarantuję, że jest to jedno z najbardziej egzotycznych przejść, jakie mogą was spotkać.
   Na początku docierało do mnie niskie, wydłużone i odległe buczenie. Być może był to rodzący się w trzewiach wrzask, który dopiero miał wydostać się w mrok nocy. W uszach rozdźwięczał się donośny, zachrypnięty krzyk, wydzierający się z mojego własnego wnętrza. Poczułem jakiś dotyk na stopie. Najpierw jednej, zaraz i drugiej, jakby coś na nie naciskało. Błędnik oszalał rzucając światem we wszystkie możliwe kierunki. Powieki uniosły się niby ociężale ociężale, a jednak błyskawicznie. Zobaczyłem absolutną, gęstą ciemność, a wyrwany nagle ze snu umysł wreszcie zrozumiał, że biegłem. Wrzeszcząc biegłem przez zalany czernią korytarz. Nieskoordynowane nogi zaplątały się o siebie i upadłem. Słyszałem tylko przyspieszony, lekko świszczący oddech, walące z ogromną prędkością serce i szum tętniącej krwi w uszach.
   Leżałem tak przez chwilę, gdyż procesy myślowe w mojej głowie usilnie tłumaczyły świadomości, że to był tylko i wyłącznie sen. Jakiś koszmar, który doprowadził do tak skrajnych emocji, że na podłogę zaczęły kapać spływające z oczu łzy. To był tylko sen – huczało mi w głowie, a mimo tego ogarniał mnie przenikliwy lęk. Niby sparaliżowany, bałem się podnieść i otworzyć ponownie oczy, jednocześnie bojąc się nadal leżeć z opuszczonymi powiekami. Wyobrażałem sobie ciemny pokój zaraz za drzwiami, moje meble, włochaty, kremowy dywan i wygodne łóżko, które było tak blisko. Zaledwie kilka kroków dalej. Wyobrażałem sobie, że jestem tam tylko ja, a mimo tego czułem czyjąś obecność.
   Serce załomotało ponownie szybciej, kiedy uniosłem powieki. Niczego tu nie było. Przeszedłem do sypialni. Pokój był pusty, dobrze oświetlony srebrzystym światłem księżyca. Nie było w nim nikogo oprócz mnie, biurka i laptopa, dywanu, zgaszonej lampy, szafy… Patrząc na szafę z lustrem ponownie poczułem niepokój, mając wrażenie, jakby zza jego szklanej tafli ktoś na mnie spoglądał. Mięśnie stężały w bezruchu, napięte, czekające na niebezpieczeństwo. Oczy szeroko otwarte, starające się ogarnąć jak najwięcej. Każdy kolejny wdech szybszy i bardziej łapczywy. Wycofałem się w kierunku łóżka i nie odrywając wzroku od szafy zatrzymałem się, kiedy moja pięta głucho stuknęła w skrzynię z pamiątkami znajdującą się pod nim. Opadłem na pierzynę.
   Lustro. Coś w nim jest. Zasnąłem. Wreszcie zasnąłem. A może zemdlałem? Pełen napięcia i niewytłumaczalnego lęku, odpłynąłem w nieistnienie.
   Po tej nocy koszmary senne miałem częściej niż kiedykolwiek. Nigdy jednak nie byłem w stanie zapamiętać, co się w nich działo. Mógłbym przysiąc, że kilkakrotnie wybudzałem się ze snu wszystko wiedząc, ale chwilę później nie wiedziałem już nic. W pewnym momencie urywa się film – jak po pełnej alkoholu imprezie – zostawiając po sobie ślad w postaci ciężkiego kaca. Kaca mordercę. I leżę wówczas, wpatrując się w sufit, staram się każdą komórką mojego ciała przypomnieć sobie, co przed chwilą zaszło, aż wreszcie całkowicie się poddaję nie uzyskawszy żadnych efektów.
   Ci, których wyrzekł się Bóg, to tytuł, który wymyśliłem kilka lat temu. Widniał na froncie kilku zszytych ze sobą kartek czekając na chwilę, w której pojawią się pod nim kolejne słowa, zdania i akapity. Pomysł krążył gdzieś w głowie i krąży po dziś dzień, i może kiedyś się urodzi. Niech to będzie dobry ku temu znak.
Swoją drogą dobijające jest to, jak wiele pod moją czaszką się znajduje, a jak niewiele w ostatnich latach stamtąd wychodzi w postaci czegoś więcej niż kilku zdań.


Przeczytaj również: Krótkie straszydełko o Dance, która poszła na cmentarz.

4 komentarze:

  1. Ejjj, muszę przyznać, że piszesz coraz lepiej. To jest naprawdę dobre. Bardzo chcę przeczytać dalszy ciąg! A więc czekam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komplement. Mam nadzieję, że dalszy ciąg napiszę wkrótce!

      Usuń
  2. Krystian, dokończ książkę! Kiedyś dałeś mi pierwsze dwa rozdziały do przeczytania, jeszcze jak były zarodkami :). Pamiętam, jak ciężko było Cię przekonać, żebyś dał je przeczytać, a to było naprawdę dobre, właśnie w takim klimacie, jak to co napisałeś wyżej. Trochę więcej wiary w siebie i dziel się z nami tym co masz. Ja również czekam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja Ci dałem moje 2 pierwsze rozdziały, a Ty się nawet nie podpisujesz, co bym wiedział, kto mi tak ładnie pisze! Książkę dokończę. Od jakiegoś czasu zabieram się za to, ale przez długą rozłąkę z fabułą już napisaną, muszę przejrzeć wszystkie notatki, co by babola nie zrobić. Myślę, powyższe opowiadanko jest dobrym znakiem.

      Usuń

Najczęściej czytane w ostatnim miesiącu