piątek, 26 października 2012

Recenzja książki: Komórka


   W 1978 roku wydana została książka Bastion, która w 1990 roku doczekała się rozbudowanej wersji - moim zdaniem niedościgniony wzór tego, jak wygląda koniec świata. Bez wielkich fajerwerków, które mogłeś zobaczyć w filmie 2012, Stephen King stworzył powieść, która całkowicie zajmuje i wciąga w wykreowany świat. O Bastionie mógłbym pisać długo, rozpływając się nad różnorodnością fabuły, bohaterów, oraz smaczkami, jakimi raczy nas autor książki.

   Jakiś czas temu, szukając dobrej książki w tematyce zombie, w moje ręce wpadł opis kolejnej książki Kinga traktującej o końcu świata. Tym razem głównym przeciwnikiem pozostałości ludzkości miały być chordy szaleńców, które utożsamiane były w wielu opisach z takimi jakby nieumarłymi (chociaż nie dosłownie).
   Zakup książki kilkakrotnie odkładałem w czasie, aż ostatnio znalazła się na mojej półce. Otworzyłem ją mając ogromne wymagania, jak i również obawy. Otóż King w moich odczuciach potrafi napisać powieść, której chciałbym się stać częścią, ale również taką, której końca nie mogę dobrnąć. Rozpoczynając każdą kolejną prozę tego autora przez chwilę zastanawiam się jak to będzie wyglądało tym razem.

   W przypadku Komórki, szybko moje wątpliwości zostały rozwiane. Książka przypomina właściwie w całym swoim zarysie taki skrócony Bastion, bez szczegółów, bez smaczków, z mniejszą ilością bohaterów, oraz nieco innym przeciwnikiem, a w zasadzie grupą przeciwników, na czele których stoi mroczny ktoś. I tutaj ponownie Komórka wypada bardzo blado, wszak Rektor Harvardu wcale nie wydaje się stuprocentowym czarnym charakterem, a jego poczynania są co najmniej dziwne.
   Ogólnie cała fabuła może być postrzegana, za mało przemyślaną. Bohaterowie w zasadzie kręcą się bez większego celu, a samo nadawanie priorytetów dla tychże celów niekiedy może się wydawać bardzo naiwne, podobnie jak poszukiwanie syna głównego bohatera. Czytając książkę kilka razy strasznie się poirytowałem, gdyż wydawało mi się, że King sam nie wiedział dokąd tak naprawdę zmierza jego powieść.
   Niemniej pomysł na koniec świata godny jest pokłonów. Autor wymyślił bowiem, że pewnego dnia, w sygnał sieci komórkowych wpleciony zostanie Puls, coś, co sprawia, iż człowiek traci zmysły i staje się nadzwyczajnie agresywny wobec otoczenia. Wystarczy tylko pomyśleć, jak szybko wirus zniszczenia rozprzestrzeniłby się po świecie, przy częstotliwości z jaką korzystamy dzisiaj z dobrodziejstwa telefonii GSM. W jednej chwili wypadki samochodów, wybuchy, spadające samoloty, a przecież to dopiero początek... Na szczęście na swojej drodze możemy spotkać także normalnych ludzi.
   Postaci w Komórce są bardzo dobrze wyważone, chociaż zabrakło mi wśród nich kogoś, kto by mnie każdorazowo wkurzał. Być może jego miejsce zastąpione zostało irracjonalnie dorosłym dzieciakiem, a nawet dwojgiem dzieci, różnej płci - a co za dużo, to nie zdrowo. Wśród wszystkich uciekinierów polubiłem Toma, który pojawił się na samym początku, a w którym upatrzyłem sobie własne alter ego, chociaż nie wiem, czy będąc w jego skórze potrafiłbym być na tyle fajny.
   Tak naprawdę nie wiem, co napisać w podsumowaniu, ponieważ po równi zawiodłem się, jak i nie zawiodłem się na tej książce. Być może byłem zbyt wymagający patrząc przez pryzmat Bastionu? Z drugiej strony początek i zakończenie Komórki było przecież wyśmienite, a kolejne strony wciągałem z ogromnym smakiem, a może to z kolei przez niewypał jakim okazały się czytane wcześniej Stukostrachy?
   Pomijając wydanie zdecydowanego werdyktu, mimo wszystko gorąco Ci polecam zaznajomienie się z tą pozycją!

3 komentarze:

  1. Nie sądzisz, że jako osoba o ambicjach literackich, powinieneś bardziej dbać o styl swoich tekstów? Masz skłonność do skrótów myślowych. Czasami domyślam się o co chodzi, niekiedy jednak zupełnie mi to umyka --- np. co rozumiesz przez stwierdzenie, że postacie są wyważone?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za uwagę, z pewnością zwrócę na to uwagę w przyszłości. Czasami piszę w wielkim pośpiechu i wbrew moim przyzwyczajeniom nie czytam swoich tekstów trzydzieści razy przed publikacją - być może lepiej będzie, jeśli będę każdorazowo sprawdzał, co napisałem.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Oj lepiej, lepiej. Ja nie mam wielkich ambicji literackich, ale mam taki fach, że muszę pisać i z doświadczenia wiem, że u mnie dopiero piąta wersja nadaje się do tego, aby ją upublicznić. Pozdrawiam i życzę wielu sukcesów w tych trudnych zmaganiach.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ostatnim miesiącu