czwartek, 29 sierpnia 2013

Cmentarz i Danka

Sny. Marzenia senne lubią być dziwne: krzywe, kolorowe, rozmazane, skrajnie głupie, czy powierzchownie irracjonalne. Bywają też nieprzyjemne i po prostu straszne. Zanim nawiedziły mnie dwa najpotworniejsze koszmary w życiu, z których wybudziłem się z wrzaskiem (budząc przy okazji mieszkańców sąsiednich mieszkań), dawno, naprawdę dawno temu (obstawiam okolice moich 15 urodzin), miałem okazję poznawać się z jednym z moich snów przez kolejne noce z rzędu. Na początku niewiele z nich pamiętałem, ale złota zasada zapisywania snu, aby go utrwalić w pamięci zadziałała i tutaj. 
Na tej kanwie postanowiłem nieco później napisać opowiadanie. Bardzo krótkie, bo swoimi horyzontami obejmowało zaledwie jedną kartkę, ale napisane z wyjątkową jak na mnie łatwością. Później pojawił się ciąg dalszy, który zaginął gdzieś w otchłaniach piekielnych, wraz z resztą moich tworów (szkoda to wielka, nad którą chyba nigdy nie przestanę ubolewać). W związku z tym, że na wyprawie z Busem Przez Świat zobaczyłem ciekawe cmentarzysko, szybko przypomniałem sobie dawne opowiadanie, w którego wyimaginowanym świecie podobny cmentarz był swego typu bohaterem. Dzisiaj, nieco poprawione, możesz przeczytać poniżej!


Opowiadanie bez nazwy #Cmentarz i Danka
Danka przechadzała się często wraz ze swoim psem Słitim, obok starego, siedemnastowiecznego cmentarza zagłębiającego się w zapewne jeszcze starszym lesie. Dziewczyna zastanawiała się, czy można nazwać cmentarz siedemnastowiecznym, skoro na jego terenie pozostało już niewiele mogił z tamtych czasów. Cóż, może nagrobków jest mało, ale pewnie pod ziemią, tam w głębi cmentarza, niepostrzeżenie zamieniającego się w las… tam musi być cała masa spoczywających ludzi, których nagrobkami stały się drzewa.
Dziewczyna postanowiła, że w nadchodzące ferie zimowe, albo nawet wcześniej, w przerwie świątecznej znajdzie jakieś informacje na temat tej wielkiej nekropolii. Ze szkoły wyniosła dość niewiele. Tyle, że to zabytek, że tak naprawdę jego najstarsza część jest głęboko w lesie, ale tam się nikt już od dawna nie zapuszcza. Było to również jedno z największych tego typu cmentarzyk w zasięgu tysięcy kilometrów. To tyle jeśli chodzi o szkolną ofertę wiedzy na temat historii miasta i Cmentarnego Wzgórza.
Wieczór był cudowny: ciepły, z lekkim, orzeźwiającym wiaterkiem, więc Danka postanowiła wybrać się na dłuższy spacer. Żółte światła latarni nadawały niecodzienny klimat, wydobywając z ciemności cienie granitowych i kamiennych nagrobków, oraz ceglanych, czy też marmurowych grobowców. Słiti wręcz uwielbiał biegać po ogromnej, idealnej równinie, rozciągającej się naprzeciwko cmentarnych murów. O tej porze zawsze było cicho, a w okolicy, prócz dziewczyny nie było żywej duszy. Kroki Danki i dyszenie psa rozchodziły się na wszystkie strony. Danka właśnie to lubiła najbardziej w późnowieczornych spacerach. To była dla niej ucieczka od rzeczywistości, od miejskiego gwaru i innych osiemnastolatek, myślących zazwyczaj o wypukłościach na dżinsach chłopców. O całym tym zgiełku można było tutaj zapomnieć, odpocząć.
Idąc po niedawno odnowionym chodniku, wzdłuż metalowych, kutych przęseł, zakleszczonych między kolejnymi słupami z cegieł, Danka dotarła wreszcie do wielkiej bramy wejściowej. Wzmógł się wiatr, unosząc leżące na ziemi liście opadłe z trupich drzew. Z polany dmuchnęło ponownie, wpędzając liście w wir, który zatańczył wokół Danki.
Główna brama, istne dzieło sztuki kutej tym razem była otwarta i Danka dostrzegła, jak z martwej czerni cmentarza wyłoniła się niewyraźna, blada twarz dziecka. Dziewczynka zbliżyła się, wyciągnęła prawą rękę i wskazującym palcem przywoływała Dankę do siebie. Danka, zastanawiając się jak można o tej godzinie z dzieckiem wyjść na cmentarz podeszła kilka kroków, w kierunku dziewczynki. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, młoda kobieta spostrzegła, że po bielutkiej, delikatnej twarzyczce spływały łzy. Dziewczynka o anielskiej buzi drugą ręką wskazała w głąb leśnej nekropolii.
Gdzieś tam w oddali, w ciemnościach stała grupka ludzi. Ubrani na czarno, których głowy zdawały się lewitować na tle bezmiaru czerni. Otaczali jeden z pomników, a ich głosy unosiły się w powietrzu układając się w słowa zupełnie dla Danki niezrozumiałe.
- To Twoi rodzice? – Szepnęła do dziecka.
Dziewczynka zaprzeczyła kręcąc główką. Wtem zapadła cisza, którą rozdarł męski krzyk jednej z postaci: Levántache! Serce kobiety zadudniło, a przez jej ciało przeszła seria dreszczy.
- Chodź ze mną, poszukamy twojej mamy. – Powiedziała.
Wtedy na twarzy płaczącej dziewczynki wymalował się uśmiech. Nie, nie taki jak u ślicznych, niewinnych dzieci. Ten grymas był naznaczony szaleństwem i nienawiścią. W oddali rozległy się pokrzykiwania, przerażające ryki kobiet i mężczyzn, i śmiech… Drwiący śmiech kobiety z rozmazanym na twarzy tuszem do rzęs i irracjonalnie czerwonymi ustami, która pojawiła się znikąd, zaraz obok dziecka.
Dankę ogarnęła paraliżująca panika. Serce nieomal wyskoczyło jej z piersi. Jedyne na co była w stanie zmusić swoje zesztywniałe ze strachu ciało, to zakrycie uszu, zamknięcie oczu i zaciśnięcie zębów. I ponownie zapadła cisza. Dziewczynie przez głowę przechodziło tysiące myśli jednocześnie. Cisza. Delikatnie powiewający wiatr pieścił jej twarz. W ciszy wydobywało się szczekanie psa. Słiti!
Otworzyła oczy i na powrót stała przed cmentarzem, przed zamkniętymi wrotami wejściowymi.


Zerknęła na ciemność panującą na cmentarzu i zapragnęła jak najszybciej wrócić do domu. Słiti szczekał coraz zajadlej i zaczął się wycofywać. Spojrzał na swoją właścicielkę i zaskomlał, po czym zaczął uciekać jak na gonitwie chartów. Danka jednak nie zwróciła na to uwagi. Chęć powrotu do domu zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się fascynacja masywnymi elementami bramy. Przez chwilę zastanawiała się, czy wcześniej zwracała uwagę na to jak piękne dzieło codziennie mija. Na powierzchni metalowych zdobień zebrała się rosa, a brama chyba wibrowała – tak ona wręcz wyraźnie drgała. To było fascynujące!
Małe kropelki rosy zlewały się w większe krople. Na środku pojawiła się lepka i gęsta plama. Jej powierzchnia wzdrygała się, drżała i wibrowała wraz z bramą. Plama znowu się powiększyła, a jej powierzchnia wystrzeliła na kilka centymetrów w kierunku polany cienkim jak palec soplem. Brama szarpnęła się w zawiasach, a z muru poleciało trochę zaprawy. Sopel wystrzelił ponownie, tym razem znacznie grubszy i dłuższy, przeszywający klatkę piersiową Danki na wylot, jak kula Beretty.
Mała łza spłynęła Dance tuż przy nosie, osuwając się coraz niżej, przez malinowe usta i zatrzymując się na podbródku. Słona niczym Bałtyk kropla skapnęła prosto w kałużę krwi, która zdążyła się już utworzyć wyciekając z rany kobiety.
Plastyczna maź uniosła ledwie żywą dziewczynę nad łuk łączący porośnięte ciernistym krzewem boczne kolumny bramy. Gałęzie oplotły ciało Danki wbijając ostre kolce w cienką, niemal pozbawioną życia skórę, odbierając swoją zdobycz z rąk metalowej bramy. Danka jęcząc, zakrztusiła się krwią wyciekającą z jej ust. Pnącza objęły jej nogi, ręce szyję i głowę, i usadowiły umierającą dziewczynę na ceglanym łuku. Kobieta wyglądała, jakby klęczała do modlitwy. Jej głowa opadła, a z Danki uszło życie. Ciernista łodyga obwinęła się wokół czoła i odchyliła głowę do pozycji imitującej żyjącego człowieka. Inna odnoga wślizgnęła się przez plecy, w otwór przebiegający przez mostek i wyszła pomiędzy piersiami kobiety. Dotarłszy do złożonych rąk rozkwitła piękny kwiatem o rdzawym kolorze. Danka całkowicie zesztywniała. Jej skóra stała się chropowata i twarda, przede wszystkim zaś metaliczna, brązowa i zardzewiała.



1 komentarz:

  1. Nie martwiłbym się utraconymi pierwocinami literackich aspiracji, bo przecież „rękopisy nie płoną”.

    OdpowiedzUsuń

Najczęściej czytane w ostatnim miesiącu