niedziela, 8 kwietnia 2012

Wampir - inaczej jak na te czasy

   Noce ostatnich lat przypominają mi pewne mądre słowa, które powiedział kiedyś mój stwórca:
   - Nie powinniśmy zostawiać ich przy życiu drogi synu. Gotowi są rozpuścić języki o naszym istnieniu, a wtedy wielkość nasza i dostojność upadnie, a wraz z tym nasz żywot.
   Były to naprawdę mądre słowa, a prawdy w nich tkwiącej, w ten czas nie potrafiłem do końca pojąć. Jakże to? My...? Mamy zginąć przez wiedzę tych biednych dziennych istot? Było to dla mnie śmieszne i niedorzeczne. Żyjąc w mroku, wśród niekończących się zamkowych korytarzy, podróżując tajemnymi tunelami, trumiennymi karawanami nie udało mi się pojąć wielkich słów ojca, mimo mijających lat - dziesiątek... setek.
   Zresztą... Nie musiałem wyznawać tej mądrości. Od śmierci mego stwórcy nie pozostawiłem przy życiu żadnej tętniącej witalnością istoty. Jeśli nie mogłem jej dopić, łamałem kark, jeśli była zepsuta i niesmaczna, rozdzierałem ją na kawałki w przypływie furii. Zdarzało się to jednak rzadko. Od niepamiętnych czasów  miałem doskonałą wręcz intuicję do wybierania zdrowych, tętniących życiem okazów, oraz niebywały apetyt. Za zwyczaj więc ludzie umierali sami. Z zasady nie tykałem starych, chyba że dla zabawy. Niegdysiejsze, wypudrowane damy bardzo szybko godziły się za mną iść, głodne pieszczot, jakich już od dawna nie otrzymywały od swoich poślubionych lordów pijaków. Uwielbiałem patrzeć, jak pod ich cienką i pomarszczoną skórą leniwie pulsowały tętnice. Wystarczyło je lekko drasnąć, aby pokarm drobnym strumieniem sam spływał na me usta, a one upojone podnieceniem wzdychały z zachwytu, ażeby po kilku uderzeniach serca piać z przerażenia. Nikt nie szukał staruch, więc nie musiałem się zanadto starć w aranżowaniu śmierci. Zazwyczaj lądowały w kanale, bądź uderzając głową w kamienne nabrzeże dryfowały w wielkiej wodzie.
   Ojciec mój zginął przez gniew swoich braci. Nie wiem co ich poróżniło i zapewne nie będzie mi dane się dowiedzieć, gdyż tamci zginęli niecałe sto lat po nim, okołkowani przez Króla Wiliama i jego świtę duchownych.
   Podczas ostatniej orgii w swoim istnieniu, wypił zaledwie kilka kropli trupiej krwi. To go całkowicie osłabiło i gdybym wiedział co się dzieje na północy, jeszcze przed świtem upuściłbym krew z piersi białogłowej dziewicy, wprost na jego wargi. Tak się jednak nie stało - nieświadomy w jakim wielkim ojciec jest zagrożeniu, w sąsiednim hrabstwie to ja spijałem nagą szlachciankę. Kiedy przed wschodem słońca, pewien farmer odnalazł na skraju lasu swoje cztery córki - wszystkie cztery rozebrane i nieżywe - wraz z moim wycieńczonym ojcem, nieudolnie próbującym pić z już zimnego łona, nieomal nie postradał zmysłów.
   Farmer słyszał już historie o istotach żywiących się krwią, ale każdorazowo uważał je za bujdy i obrazę Pana Boga, do którego gorliwie modlił się o zbawienie duszy grzeszników, którzy to wszystko zmyślają. Farmer zaciągnął mojego nieprzytomnego ojca do wioski, gdzie na rynku został on spalony o świcie na stosie za gwałcenie, mordowanie i czarnoksięstwo. Wyssane resztki krwi młodej dziewczyny powoli zaczęły budzić go ze snu, a Farmer, ani grupa samozwańczych stróżów moralności nie wiedzieli, że ojciec nie bał się ognia, którego płomienie mogły lizać go po całym ciele całymi nocami. Dla ojca niestety nastał wschód słońca, którego promienie szybko zmieniły nieumarłe ciało w popiół.
   To wystarczyło, abym moją miłość do własnego stwórcy przekuł w nienawiść do gatunku ludzkiego.
   - Nie powinniśmy zostawiać ich przy życiu drogi synu. Gotowi są rozpuścić języki o naszym istnieniu, a wtedy wielkość nasza i dostojność upadnie, a wraz z tym nasz żywot - powiedział niegdyś mój ojciec.
   - Bądź ze mnie dumny ojcze - odpowiedziałem czterysta lat później w pustą ciemność jego komnaty - żaden człowiek nie przeżyje spotkania ze mną.
   Tak więc żyjąc w XXI wieku, wśród nowych realiów tego świata nadal przestrzegam złożonej memu stwórcy przysięgi. Mimo, że na przestrzeni wieków nasze istnienie wychodziło na jaw wielokrotnie, do dzisiaj nikt go nieudokumentował. Dziś ja i moi bracia jesteśmy jedynie mrocznymi historiami, którymi straszy się niegrzeczne dzieci.
   Tak więc istnieję tu i teraz - przypieram młodego mężczyznę do pnia drzewa, w zaciemnionej uliczce brzegiem graniczącej z czarną taflą rzeki. Jego szarpanie tłumione jest przez głośne chlupanie wody o betonowe nabrzeże. Czuję, że myśli, iż chcę zabrać mu portfel, że klnie na siebie, że nie wyszedł z imprezy wcześniej. Kiedy zatapiam kły w jego pokrytej drobnym zarostem szyi, czuję, że jego myśli zupełnie oszalały, czuję też unoszący się w powietrzu zapach świeżego moczu. Po szyi na kołnierzyk białej koszuli spływa potok krwi, kiedy mój ucisk świadomie słabnie. Jego krew nie należy do najsmaczniejszych, ma w sobie jakąś dziwną nutę, której nie jestem pewien. Ktoś za nami stoi.
   Zerkam szybko i widzę dziewczynę. Młoda, osłupiała, gapi się na mnie nie wiedząc co zrobić. Przygląda się chłopakowi, który bulgocząc osuwa się na grunt. Jego oczy wywracają się, a lewa noga konwulsyjnie podryguje. Dziewczyna cofa się o krok, kiedy w uśmiechu pokazuję jej długie kły. Nie mogę pozwolić, aby odeszła. Z kącika ust ścieka mi drobny strumyczek krwi. Jest niesmaczna, chłopak był na coś chory. Nie oblizuję się: można ją zmarnować.
   - Jesteś... wampirem? - Pyta dziewczyna, a w jej głosie nie czuję strachu.
   - A jak myślisz, co z nim zrobiłem? - Rozmawiam z kimś po raz  pierwszy od trzech lat. 
  - Wiesz co, nie musisz tego już nigdy robić - zaskakuje mnie dziewczyna - ja ci pomogę i będziesz jak dobry jak na wampira przystało. Później możemy być razem, bo jesteś taki przystojny...
   Nie pojmuję, o czym ona mówi, co gorsza zbliża się do mnie, łapie mnie za krawędź koszuli przy klatce piersiowej, ściera kciukiem krew z kącika mych ust i zlizuje ją z palca.
   - Jest bardzo niesmaczna. Mam kolegę, który jest stażystą w RCKiK, więc na początek możesz pić krew, skoro już musisz, nikogo nie zabijając - odpina guzik mojej koszuli i marszczy brwi - Czy błyszczysz w słońcu?
   Jednym, niezbyt zamaszystym ruchem ręki łapię ją za szyję, podnoszę do góry lekko ją podduszając. Strasznie rzuca nogami na wszystkie strony i dziwnie postękuje, więc zaciskam dłoń i skręcam jej kark. Czy błyszczysz w słońcu?
- Pieprzony Zmierzch - odechciało mi się jeść na ten wieczór...

-->
No to byłoby na tyle. Myślę, że końcówka cię zaskoczyła in plus. Czasami takie spontaniczne pisanie przed zaśnięciem (i czytanie też?) wprawia człowieka w świetny humor. Pozdrawiam i życzę WESOŁYCH ŚWIĄT!
--- --- ---
Zapraszam do przeczytania mojego wpisu w tej tematyce na portalu mmBydgoszcz.

1 komentarz:

Najczęściej czytane w ostatnim miesiącu