Minęło 10 lat od kiedy po raz pierwszy pomyślałem, że mógłbym napisać cokolwiek sensownego. Niedługo po tym, pojawiła się Przystań Snów, mój pierwszy i jedyny działający blog. Pamiętam, jakby to było wczoraj: jego pierwsze kolory osadzone były w czerwieni wina, a na szczycie w czytelnika wpatrywało się czerwone oko osadzone w bladym, szarym oczodole. Tak sobie to wówczas wymyśliłem. Mniej więcej w połowie ponad trzyletniego istnienia, blog zmienił barwy na bardziej stonowane, mniej krwiste i krzyczące. Na czarnym podkładzie jawiły się niebieskie litery, odcieniem przypominające wieczorne niebo, a u szczytu stała piękna, rysowana, drewniana przystań.
To były chyba najlepsze czasy dla mojej wyobraźni. Dawałem upust wszystkiemu, co się w niej zajawiło, pisząc co najmniej jedno krótkie opowiadanko tygodniowo. Dzięki temu ni stąd ni zowąd, nagle mój blog zaczęli odwiedzać zupełnie obcy ludzie, niekiedy zostawiając sporo pochlebnych opinii.
Nie będę zagłębiał się, co było początkiem końca przystani mojej wyobraźni. Zabrakło przy mnie osoby, która złapałaby mnie za rękę, kiedy kierowałem kursor myszki na przycisk KASUJ. Później nie pisałem nic. Trwało to 3 długie lata, które zapewne były nieodczuwalną dla ciała torturą umysłu.
Któregoś dnia wyjąłem z szafki teczkę: czarną, z białymi gumkami. Zacząłem przeglądać zapisane papiery, czytać, zastanawiać się. W teczce trzymałem część swoich krótkich opowiadań. Te, które pisałem na kolanie, te które napisałem na komputerze i wydrukowałem, aby poprawić. Myślałem nad tym, co do cholery zrobiłem?! Zaprzestałem robienia czegoś, co sprawiało mi ogrom przyjemności. Tak naprawdę nie chodziło o to, czy to co robiłem kiedyś, było dobre, czy też nie. To miało jeden cel: robić to, co sprawia mi przyjemność, co pozwala mi przelewać myśli po za umysł. Jeśli przy okazji sprawiało to przyjemność innym, to ok, jeśli nie, to przecież nie to było głównym celem! Znalazłem więc jedno opowiadanie, jakieś półtorej strony A4 (zabij mnie, ale gdzieś je zapodziałem, pierwsza wersja zniknęła), które wcześniej chciałem rozwinąć. Zacząłem pisać.
Trzymam teraz tę teczkę. Na wierzchu leży mój skarb sprzed 15 lat. Moje historyjki zapisane w zeszycie/dzienniku/pamiętniku - sam nie wiem co to było, ale lubię nazywać to zeszytem - pełne błędów ortograficznych, ale zarazem wypchane po brzegi dziecięcą wyobraźnią. "Pięć trójkątów", "Dzieje piramidowego domka"... Dalej pierwsze próby świadomego napisania czegoś spójniejszego: "Koniec jest blisko" - o zombie oczywiście! Aż wreszcie czasy wspomnianego bloga: "Historia pewnego wampira", "Krzyż na Seminaryjnej", "Noc poltergeista", "Reality show", "Sataniczny cmentarz" (nadal uważam, że kiedyś napiszę z tego jakieś 50 stron, choćby miało to być na łożu śmierci), "Obóz w Dolinie Bobrów", "Sygnały", "Ci, których wyrzekł się Bóg" (w sumie to tylko kilka pozakreślanych i pomazanych wersów, nie trzymających się kupy, ale doskonale pamiętam, o co mi wtedy chodziło), i wreszcie "Kamień zagłady". Tylko tyle udało się zatrzymać na papierze.
Trzymam teraz tę teczkę i myślę, że znowu gdzieś zgubiłem czas na pisanie. Opowiadanie z półtorej strony A4, zamieniło się w opowiadanie na 46 stron, które nadal piszę i będzie ono miało 150-200stron łącznie. Brakuje mi tylko czasu. Dlatego postanowiłem, że znajdę go udając się do starej dobrej Przystani Snów.
Trzymam kciuki ;)
OdpowiedzUsuń